Twórczość, a szkoła, czyli poprawa oskarżenia Balladyny
Witam. Mam nadzieję, że nie znudziła Was jeszcze tematyka Balladyny... A jeśli tak to na dziś przewidziałem dla Was ostatnią mordęgę. Po moim nietypowym poście przedstawiającym pracę oddaną na język polski, oczywiście do poprawy, zapewne zastanawiacie się, co było dalej. Ta opowieść została urwana w momencie nieodpowiednim dla końca, a dając wytchnienie Waszej ciekawości i tym samym prowadząc na wyższy stopień piekła, przedstawię dziś dalsze losy tej historii.
Zajmująca trzy strony formatu A4 praca pochłonęła połowę mojej wolnej części dnia. Szukając wyrażenia swoich emocji, zachowania na papierze drogowskazu dla przyszłych pokoleń, chciałem stworzyć coś mocno swojego, moim charakterystycznym stylem, nie tłumiąc trafnych ripost, nie powstrzymując kreatywności. To mnie zgubiło. Oczywiście nie na tle poetyckim i rozrywkowym, lecz na tle, które zdaje się nie mieć z ów wartościami nic wspólnego. Napisana przeze mnie praca była dowodem twórczego myślenia, przedstawieniem mojej inicjatywy do zmieniania poetyckich standardów, chciałem przekazać w niej kawałek siebie... Niestety trafiłem na wegetarianina... Myślę, że tak wielka instytucja jak gimbaza, swoim środowiskiem kształtuje człowieka. Zależnie od tego, jakie środowisko obierzemy lub jakiego padniemy ofiarą, idziemy w innym kierunku. Zaczynamy interesować się przedmiotami, których uczą nauczyciele, których lubimy. Zaczynamy rozmawiać o innych, czasem dziwnych rzeczach, przez osoby, z którymi przebywamy. Jest to całkiem normalne. Jeśli jednak zapytamy się nauczycieli, po co uczymy się tego, czego nie chcemy, tego, co nam się nigdy w życiu nie przyda, odpowiedź sprowadza się do naszej rozmowy o pracę, do tego, że ucząc się tego nabywamy wartości, dzięki którym będziemy mogli brać udział w wyścigu szczurów - w pracy. Dziwi mnie to, że jesteśmy zaprogramowani na pracę dla innych, naukę dla ocen, dla zdania szkoły, pracę dla pieniędzy; kształtowani do pracy dla innych, zmieniani w przyszłych pracowników, a nie pracodawców. Tu warto wspomnieć o książce Roberta T. Kiyosaki'ego, której recenzję znajdziecie u mnie na blogu. Wyraża ona masę wartości, które pomagają... z resztą, sami się przekonajcie - (Klik). Z takim systemem wartości szkoła uczy nas jednak tego, że musisz wykuć na blachę, nie myśleć logicznie; musisz nauczyć się do sprawdzianu, bo nie zdasz; musisz robić to, co Ci każemy, gdyż jesteś jedynie gałązką w żywopłocie, a my jesteśmy ogrodnikiem, który ma stworzyć równą zastawę z flory - Ty zaś jeśli się wychylisz nad innych, szybko zostaniesz ucięty. Takim właśnie ogrodnikiem okazała się szkoła w moim wypadku. Mi jedynemu nie chodziło tylko o pochwałę, za wykonanie polecenia (może rozkazu) nie wychodząc poza narzucone normy. Niestety jednak szkoła nie jest chyba gotowa na zmiany, na nagłą rewolucję, a może ludzie, którzy prowadzą lekcje nie chcą rozwijać w Nas kreatywności... W każdym razie z nauczycielem nie wygrasz, choćbyś miał rację, a on wpajał, że 2+2=5. Jako, że nie mam ochoty marnować roku pracy, niechętnie zobaczyłbym ocenę niższą niż 5 na świadectwie, poprawiłem pracę. Myślę, że przemyciłem w niej nieco swojego stylu i nie stworzyłem statystycznego wypracowania szarego gimba. Chętnie usłyszałbym Wasze zdanie na temat obu wypracowań. Może kiedyś także wyszliście poza szereg i zostaliście utemperowani, a może Wasz nauczyciel jest bardziej podatny na tego typu dzieła? Piszcie w komentarzach. Z mojej strony to tyle. Dziękuję za uwagę i życząc miłego, niedzielnego popołudnia zostawiam Was z obroną Balladyny.
Zajmująca trzy strony formatu A4 praca pochłonęła połowę mojej wolnej części dnia. Szukając wyrażenia swoich emocji, zachowania na papierze drogowskazu dla przyszłych pokoleń, chciałem stworzyć coś mocno swojego, moim charakterystycznym stylem, nie tłumiąc trafnych ripost, nie powstrzymując kreatywności. To mnie zgubiło. Oczywiście nie na tle poetyckim i rozrywkowym, lecz na tle, które zdaje się nie mieć z ów wartościami nic wspólnego. Napisana przeze mnie praca była dowodem twórczego myślenia, przedstawieniem mojej inicjatywy do zmieniania poetyckich standardów, chciałem przekazać w niej kawałek siebie... Niestety trafiłem na wegetarianina... Myślę, że tak wielka instytucja jak gimbaza, swoim środowiskiem kształtuje człowieka. Zależnie od tego, jakie środowisko obierzemy lub jakiego padniemy ofiarą, idziemy w innym kierunku. Zaczynamy interesować się przedmiotami, których uczą nauczyciele, których lubimy. Zaczynamy rozmawiać o innych, czasem dziwnych rzeczach, przez osoby, z którymi przebywamy. Jest to całkiem normalne. Jeśli jednak zapytamy się nauczycieli, po co uczymy się tego, czego nie chcemy, tego, co nam się nigdy w życiu nie przyda, odpowiedź sprowadza się do naszej rozmowy o pracę, do tego, że ucząc się tego nabywamy wartości, dzięki którym będziemy mogli brać udział w wyścigu szczurów - w pracy. Dziwi mnie to, że jesteśmy zaprogramowani na pracę dla innych, naukę dla ocen, dla zdania szkoły, pracę dla pieniędzy; kształtowani do pracy dla innych, zmieniani w przyszłych pracowników, a nie pracodawców. Tu warto wspomnieć o książce Roberta T. Kiyosaki'ego, której recenzję znajdziecie u mnie na blogu. Wyraża ona masę wartości, które pomagają... z resztą, sami się przekonajcie - (Klik). Z takim systemem wartości szkoła uczy nas jednak tego, że musisz wykuć na blachę, nie myśleć logicznie; musisz nauczyć się do sprawdzianu, bo nie zdasz; musisz robić to, co Ci każemy, gdyż jesteś jedynie gałązką w żywopłocie, a my jesteśmy ogrodnikiem, który ma stworzyć równą zastawę z flory - Ty zaś jeśli się wychylisz nad innych, szybko zostaniesz ucięty. Takim właśnie ogrodnikiem okazała się szkoła w moim wypadku. Mi jedynemu nie chodziło tylko o pochwałę, za wykonanie polecenia (może rozkazu) nie wychodząc poza narzucone normy. Niestety jednak szkoła nie jest chyba gotowa na zmiany, na nagłą rewolucję, a może ludzie, którzy prowadzą lekcje nie chcą rozwijać w Nas kreatywności... W każdym razie z nauczycielem nie wygrasz, choćbyś miał rację, a on wpajał, że 2+2=5. Jako, że nie mam ochoty marnować roku pracy, niechętnie zobaczyłbym ocenę niższą niż 5 na świadectwie, poprawiłem pracę. Myślę, że przemyciłem w niej nieco swojego stylu i nie stworzyłem statystycznego wypracowania szarego gimba. Chętnie usłyszałbym Wasze zdanie na temat obu wypracowań. Może kiedyś także wyszliście poza szereg i zostaliście utemperowani, a może Wasz nauczyciel jest bardziej podatny na tego typu dzieła? Piszcie w komentarzach. Z mojej strony to tyle. Dziękuję za uwagę i życząc miłego, niedzielnego popołudnia zostawiam Was z obroną Balladyny.
Wysoki
Sądzie!
W mojej dzisiejszej
wypowiedzi chciałbym obalić zarzuty nakładane na moją klientkę, Balladynę. W
roli adwokata postaram się rzucić nowe, jasne światło na tę sprawę, które mam
nadzieję, nie przejdzie obojętnie obok tak wykwintnych dzieł jak wypowiedź
mojego poprzednika, który zaprezentował prawdziwe fakty bez cenzury. Ze względu
na nieczytelny dla Wysokiego Sądu przekaz postaram się korzystać jedynie z
treści lektury, nie wychodząc ponad narzucone kryteria.
Balladyna jako
córka wdowy z pewnością nie miała łatwego dzieciństwa. Wychowywana bez
ojcowskiej ręki musiała dzielić się z siostrą uwagą matki i matczyną miłością,
porcją przeznaczoną dla jednej osoby. Uważając, że nie zasłużyła na tak
przeciętne traktowanie starała się zwrócić na siebie uwagę, by w życiu zaznać
choć raz cudownej ambrozji – ówczesnych bogactw i życia w przepychu. Na pewno
nie miała łatwego zadania, na każdym kroku irytowana dobroczynnością siostry, jej
przewagą w produktywności, drażniącymi uwagami, które swoją naiwnością
przewyższały pojęcie Balladyny. Czując się samotna za wszelką cenę chciała
zyskać uwagę przedstawiciela płci nieco brzydszej i w poszukiwaniu podziwu
zaangażowała się w związek z prostakiem i pijakiem – Grabcem. Zauważając okazję
do wybicia się na cudzych plecach zaczęła zwodzić Kirkora, a jej nieodparta
żądza władzy pochłaniała ją i wrzucała w przepaść nie pytając o pozwolenie.
Bezbronna wówczas, niepoczytalna, omotana przez zazdrość i desperację, a także
chęć przewyższenia w czymś siostry, została zmuszona do haniebnego czynu, który
stał się zarazem początkiem jej popadania w żywot, na który nie zasłużyła.
Wreszcie wyrwana z nędzy czerpała z życia i bogactwa pełnymi garściami, o swoim
pochodzeniu zapomniała, a amnezja, która ją dotknęła była częściowo spowodowana
wstydem. Mając na sumieniu kilka grzechów ciężkich oraz kilka sekretów, które
nie dawały jej spokoju znalazła bratnią duszę w Kostrynie. Nieufność Kirkora i
jego wyjazd nie mogły zmarnować kwitnącego kwiatu i zamienić go na zwiędły
kwiatostan, więc postanowiła wykorzystać swój potencjał do budowania
interesującego życia towarzyskiego. Jej wybranek przyczynił się do śmierci
posłańca, Gralona, więc niestosownym jest zrzucanie ciężaru na obciążone barki
Balladyny. Odpowiedzialny za wszystko Kostryn, dodatkowo posiadający sekrety
Balladyny był więc zbyt dużym niebezpieczeństwem na drodze do władzy, którą
przybrała Balladyna, jako kobieta ambitna, mierząca wysoko. Należy jednak cały
czas pamiętać, że była tylko człowiekiem, tylko marionetką w rękach losu, a ten
niepohamowany, pozbawiony granic, jej rękoma zabił także Grabca, Kirkora oraz
wdowę. Wdowa, wygnana wcześniej z zamku została skazana na tortury, lecz czy nie
zasłużyła sobie na taki los? Nie zapewniając tak zdolnej córce warunków do
rozkwitu, a wreszcie skarżąc się na wygnanie? Czyż nie jest to czyn niegodziwy?
Kobieta, istota z tak zagmatwaną psychiką nie może być jednak w pełni
zrozumiana, a przypisywane jej winy nie są jej winami, lecz winami kolejnych
postaci trzecich, które manipulując nią, zmuszały do haniebnych czynów.
Mam nadzieję, że
rzuciłem nowe światło na tę sprawę i Wysoki Sąd nie będzie patrzył na postać
Balladyny przez pryzmat czynów fizycznych, a zda sobie sprawę z jej nie jednowymiarowej
psychiki, z manipulacji i pozornie błahych czynów osób trzecich. Przedstawione
przeze mnie argumenty wskazują na autentyczne fakty, zawarte między wierszami
dramatu Juliusza Słowackiego. Jeszcze raz proszę o dokładną analizę przyczyn
morderstw popełnionych przez oskarżoną.
Komentarze
Prześlij komentarz